Ach, te kamienie

Ulica Warszawska prowadzi na Warszawę, Pasymska, jak sama nazwa wskazuje, na Pasym, Mrongowiusza zaś na Mrągowo, ale Kętrzyńskiego już nie do Kętrzyna, a na... Lipową Górę. Nie jest to jedyne dziwactwo związane z tym traktem, bo jeszcze nawierzchnię ma on mieszaną, trochę asfaltową i trochę gruntową. Początkowy odcinek jezdni, ten bitumiczny, ma nawet chodnik, a właściwie szczątek chodnika wykonany z płytek, które produkowano w latach 60.! Jest to swoisty zabytek pochodzący z wiadomej, siermiężnej jak te płytki epoki - fot. 1.

Dalej za tym nibychodnikiem asfalt się kończy i jak to zapowiada znak czekają na nas niemałe wykroty.

GŁAZY NA POBOCZU

Przenieśmy się na chwilę w inne miejsce Szczytna, aby obejrzeć widok taki - fot. 2.

Zdjęcie przedstawia fragment ul. Wasińskiego, której mieszkańcy obłożyli skraj jezdni kamieniami. Zrobili tak, bo nie chcieli, aby samochody parkowały tuż pod ich płotem, tarasując przejście pieszym. Coś podobnego uczynili także obywatele z ulicy Kętrzyńskiego. Cel był podobny - aby niezdyscyplinowani kierowcy nie rozjeżdżali chodnika, a właściwie pasa zieleni na poboczach jezdni, który służył dorosłym i dzieciom do bezpiecznego przemieszczania się do szkoły, pracy, czy na zakupy itp.

Kamienie leżały kilka dobrych lat, aż tu naraz, jeszcze latem, przyjechała policja i nakazała właścicielom posesji ich usunięcie, gdyż osobom prywatnym nie wolno dokonywać jakichkolwiek zmian w pasie drogi czy to ulicy.

Jedni się podporządkowali, drudzy nie, więc miasto wywiozło to, co pozostało na swój koszt.

- Nie dochodziliśmy zwrotu pieniędzy - mówi inspektor Wiesław Kulas - choć policja miała pretensję, że Urząd Miejski patrzy przez palce na sprawców tego występku.

Łagodne podejście UM należy tłumaczyć m.in. tym, że tak naprawdę owe kamienie, choć ułożone niezgodnie z prawem, spełniały pożyteczną rolę, ponieważ...

BEZ KAMIENI NIEBEZPIECZNIE

Kamieni już nie ma, za to strach teraz iść skrajem ulicy. Kierowcy jeżdżą bowiem tak blisko płotów (omijając wykroty), że nie pozostawiają wiele miejsca pieszym. Dawne pasy zieleni chronione przez głazy już nie istnieją, tak po jednej, jak i drugiej stronie ulicy - fot. 3.

Żółta strzałka na zdjęciu (fot. 3) wskazuje, jak kiedyś owe pasy były szerokie, nim nie znikły, rozjechane kołami większych i mniejszych samochodów. Kiedy u schyłku listopada "Kurek" pojawił się na ul. Kętrzyńskiego zauważył pewnego chłopczyka, który wracał sobie ze szkoły obarczony ciężkim tornistrem. Gdy tak sobie szedł, nagle zza wzgórza wyskoczył samochód, pędząc skrajem gruntówki, no i zrobiło się niebezpiecznie - fot. 4.

Tym razem obeszło się jednak bez nieszczęścia. Chłopczyk widział dobrze samochód, a kierowca chłopczyka i obaj ustąpili sobie wzajem drogi. Ba, gdyby zapadł już zmrok (co obecnie dzieje się tuż po godz. 15.00), a kierowcę oślepił inny pojazd jadący z naprzeciwka, finał mógłby być zgoła odmienny.

DZIURKA NA KOLCZYK

Nie była to jedyna przygoda, jaka spotkała mieszkańca tej ulicy. "Kurek", wdawszy się w rozmowy dowiedział się o powyginanych przez samochody płotach, bo kierowcy tak mocno zjeżdżają na skraj drogi, że czasami zawadzają przyczepami o ogrodzenia. Ponadto, zdaniem mieszkańców, wbrew pozorom jest tu dość duży ruch.

- Ulicą często przemieszczają się spore pojazdy, w tym traktory z przyczepami, gdyż dalej mieszkają rolnicy - mówi "Kurkowi" Mirosław M., nasz stały czytelnik, znany z poczucia humoru i opowiada taką historyjkę.

Kilka dni temu, przyjechawszy z pracy do domu wysiadł z auta i skierował się do bramy, aby ją zamknąć (skrzydła uchyliły się w kierunku ulicy). Ledwo do niej doszedł, a tu jakiś ciągnik, omijając wykrot, jedzie tak blisko płotu, że groziło to tym, że lada chwila zawadzi rolniczą maszyną, którą holował o uchylone skrzydło bramy.

Szybko zatem do niej doskoczył, dzięki czemu udało się ją zamknąć w ostatniej chwili, ale w tym samym momencie musiał mocno pochylić głowę, by wystający element maszynerii nie trafił go w potylicę.

- Dzięki refleksowi zdołałem uniknąć uderzenia, no ale to nic dziwnego, bo refleks i sprawność fizyczna to cechy konieczne do wykonywania mojego zawodu - tak teraz żartuje sobie z tego wydarzenia ów mieszaniec ulicy Kętrzyńskiego, ale żeby było jeszcze śmieszniej jakby i nie Kętrzyńskiego.

Bo to jest tak: ilekroć wychodzi z domu, zawsze wkracza na ul. Kętrzyńskiego, ale na jego posesji wisi tabliczka z napisem Lipowa Góra ileś tam, mniejsza o dokładną cyfrę.

Ów paradoks wynika z tego, że granica pomiędzy obszarem miejskim, a gminnym przebiega tu tak pokrętnie, że choć ulica Kętrzyńskiego w całości leży w obrębie Szczytna, to kilka działek, na których stoją domy do niej przyległe są już gminne i należą do wsi Lipowa Góra.

ZWAŁY BOTA I GŁĘBOKIE KAŁUŻE

Od ul. Kętrzyńskiego odchodzi w bok droga gminna, wiodąca do posesji oznaczonej numerem Lipowa Góra 18/II i następnej za nią.

"Kurek" usiłował dotrzeć tam, aby zapytać mieszkańców, jak im się żyje, ciekaw, co powiedzieliby na temat kamieni, ale niestety, nie dojechał, gdyż zwały błota i głębokie na przeszło pół metra kałuże okazały się nie do sforsowania małym autkiem, a gdy próbowaliśmy pieszo - okazało się, że nie zabraliśmy ze sobą wystarczająco wysokich gumiaków - fot. 5.

Mimo to mieszkańcy tych stron są przekonani, że gmina prędzej upora się z kwestią marnego dojazdu w te strony, niż miasto.

I nie bez racji, bo jak dowiadujemy się w UM, gruntowy odcinek ul. Kętrzyńskiego należy do 20 km innych miejskich ulic o takiej samej, beznadziejnej nawierzchni, ale że ruch tu mały (mieszańcy mówią co innego), jest na szarym końcu kolejki, jeśli chodził o wyposażenie jej w asfaltowy dywanik.

TU NIE MOŻNA, TAM MOŻNA

- Kamienie chroniące zielone pasy służące nam jako chodniki zostały usunięte - mówi "Kurkowi" Jacek Matejko, mieszkaniec okolic ul. Kętrzyńskiego.

- Tymczasem pod "Kauflandem" leży ich cała kolekcja. Niczym wystawa kamieni marsjańskich, czy coś w tym rodzaju. Tam leżeć im wolno, choć zalegają wzdłuż dróg wewnątrzparkingowych - dziwi się.

O tym, co miałyby znaczyć owe głazy, czy jest to ozdoba albo reklama placówki i dlaczego wolno im tam spoczywać w następnym numerze.

NIESPODZIEWANY ASPEKT SEGREGACJI

Segregacja śmieci, z jakiej by nie patrzeć na nią strony, wydaje się mieć same tylko pozytywne aspekty. A to ułatwia recykling, czyli powtórne przetwarzanie odpadów na pożyteczne rzeczy, a to sprawia, że zbiór oraz wywóz śmieci staje się prostszy i co za tym idzie - zmniejszają się koszty z tym związane. Wreszcie ma i aspekt estetyczny - plastikowe pojemniki wyglądają dużo lepiej od starych, tradycyjnych kubłów, czy dawnych osiedlowych śmietnisk.

Najpierw stosowana w mieście, wkracza i na inne tereny, m.in. do Kamionka, wsi znanej z poczciwych i spokojnych mieszkańców, chociaż nie tak do końca.

Bo oto za sprawą segregacji wyszło na jaw, że....

- Na Kamionku strasznie pijom - tak poinformował "Kurka" mazursko-wiejską gwarą jeden z małoletnich mieszkańców osiedla, obejrzawszy tamtejszy pojemnik na szkło - fot. 6.

No i czyż nie miał racji ów malec? I jeszcze jedno - na pojemniku stoi wielki, ale bardzo lakoniczny napis: SZKŁO i nic więcej. Nie wyczyta się, o jakie konkretnie chodzi, a mimo to wszyscy są dokładnie zorientowani, bo jest tu upakowany tylko jeden sort - butelki po alkoholu. I to w dużej, żeby nie powiedzieć zastraszającej liczbie. Stąd wniosek - aby nie gorszyć malców, na niektóre osiedla trzeba przyjeżdżać po szklane odpadki częściej niż to zakłada ogólny harmonogram, albo... ograniczyć na Kamionku picie.

2006.11.29