7 kwietnia mija 35. rocznica śmieci Krzysztofa Klenczona, wychowanego w Szczytnie muzyka, współzałożyciela Czerwonych Gitar i Trzech Koron, kompozytora niezapomnianych przebojów. Kiedy umierał, w wyniku komplikacji po wypadku drogowym w Chicago, nie miał jeszcze 40 lat. Wielu jego przyjaciół i fanów do dziś zadaje sobie pytanie, czy tak to się musiało skończyć? Nie brak głosów, że wyjazd do Stanów Zjednoczonych był pomyłką, której skutki okazały się jakże tragiczne …

Czy tak to się musiało skończyć?

TRAGICZNY POWRÓT Z KONCERTU

W środę 25 lutego 1981 roku w chicagowskim klubie Milford odbywał się koncert charytatywny na rzecz szpitala dziecięcego w Warszawie. Występowali znani polscy artyści, w tym m.in. Krzysztof Krawczyk. Na liście wykonawców był także Krzysztof Klenczon. Początkowo wcale nie miał ochoty na udział w koncercie. Wcześniej złapał przeziębienie i nie najlepiej się czuł. Mimo to postanowił, że zaśpiewa. Zamiast trzech planowanych piosenek – wykonał siedem. Nikt tego wieczoru nie przypuszczał, że to ostatni występ muzyka znanego z Czerwonych Gitar i Trzech Koron. Nad ranem, kiedy wracał z żoną Alicją do domu, zdarzył się wypadek. Ja prowadziłam. Raptem na jakichś światłach Krzysztof się obudził, wrzeszcząc na mnie, że się przesiadamy i on poprowadzi dalej. Wszystko odbyło się błyskawicznie. Obydwoje byliśmy szczupli, zamiana miejsc odbyła się szybko, bez wychodzenia z auta. Krzysztof ruszył i może 2 – 3 minuty później zobaczyłam światła pędzącego na nas samochodu. Huk i dalej nic nie pamiętam (…) Nie wiem jakim cudem, ale ja nie miałam poważniejszych obrażeń. Niestety Krzysztof nie miał takiego szczęścia. Złamane żebra przebiły lewe płuco, jego aorta wisiała na włosku - wspominała tragiczne chwile Alicja Klenczon – Corona w rozmowie z Wiesławem Wilczkowiakiem opublikowanej w „Kurku Mazurskim” w 2011 r. Lekarze dawali muzykowi tylko 20% szans na przeżycie. Przeszedł operację, ale jego stan ciągle był bardzo ciężki. W szpitalu przeleżał czterdzieści dni. Na krótko przed śmiercią odzyskał nawet przytomność, ale wdało się jedne po drugim zapalenie płuc. Wycieńczony organizm tego nie wytrzymał. Krzysztof Klenczon zmarł 7 kwietnia 1981 r. Była to dla mnie, dzieci i całej rodziny ogromna tragedia. Nie chciało mi się dłużej żyć, ale miałam dla kogo – były dwie córki … - mówiła żona artysty. 11 kwietnia odbył się pierwszy pogrzeb muzyka w Stanach Zjednoczonych. Uczestniczył w nim Stan Borys, przyjaciel Klenczona: - Śpiewałem „Biały krzyż” z trochę zmienionym tekstem na mszy żałobnej. Do kościoła św. Wojciecha na Fullerton przyszło 600 osób – muzycy, przyjaciele, fani, wielbiciele jego piosenek - wspominał Stan Borys w wywiadzie udzielonym „Kurkowi” w 2004 r. Drugi pogrzeb artysty odbył się ponad trzy miesiące później, 25 lipca w Szczytnie, gdzie na miejscowym cmentarzu pochowano urnę z jego prochami.

W STROJU ELVISA

W chwili śmierci Krzysztof Klenczon nie miał jeszcze 40 lat. Wielu jego przyjaciół i fanów do dziś zadaje sobie pytanie, czy tak musiało się skończyć życie muzyka, który skomponował niezapomniane przeboje śpiewane w latach 60. i 70. przez całą Polskę.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.