Odcinek 64

Znany mieszczneński biznesmen pan Franciszek Baczko skończył poranny objazd ośrodków wczasowych i pól namiotowych.

- To już nie na moje zdrowie - westchnął, ocierając pot z czoła. Właśnie dostarczył do punktu skupu kilkadziesiąt worków szczelnie wypełnionych sprasowanymi puszkami i pustymi butelkami. Przy okazji znalazło się jeszcze trochę starej siatki, jakaś motocyklowa rama i kilka kawałków pociętych kolejowych torów.

"Ale opłaciło się..." - Franek czule pogładził pełny portfel.

"Zasłużył człowiek na chwilę oddechu, bo potem druga zmiana!" - spojrzał na prawie bezchmurne niebo, z którego od kilku tygodni lały się jedynie promienie słońca. Po południu Franek objeżdżał okoliczne lasy, w których wystawiono kontenery na śmieci obficie zasypywane przez właścicieli tysięcy domków letniskowych. Jego młodzi współpracownicy dokładnie od rana przetrząsali setki worków w poszukiwaniu cennego metalowego i szklanego łupu.

"Będą z niektórych ludzie, mają łeb do interesu - uśmiechnął się do siebie - ale póki co zasłużył człowiek na porządny lancz". Od czasu, gdy jego interes nabrał rozmachu nie jadał już obiadów, tylko lekkie południowe posiłki.

Podjechał pod jeden z kilku miejscowych hipermarketów i poczynił stosowne zakupy.

Z wypchaną papierową torbą usiadł przy stoliku w zaprzyjaźnionym ogródku działkowym. Miał sporo czasu, dzień nie był targowy, więc nie musiał dwukrotnie odwiedzać rynku. Wystarczyła jedna wieczorna wizyta. Rozłożył białą serwetkę, plastikowe sztućce, na tackach pojawiła się wykwintna garmażerka i butelka półwytrawnej Sofii.

"No to na apetyt!" - napełnił biały kubeczek. Nie zdążył jednak przełknąć pierwszego łyku gronowego napoju, gdy od bramy ogródka dobiegł ryk silnika i za jego spracowanym "żuczkiem" w chmurze kurzu zatrzymała się czarna "beemka".

- Już obiad, panie Franku? - Rudy, miejscowy przedstawiciel koncernu zajmującego się hurtowym i detalicznym obrotem bezakcyzowymi lizakami dosiadł się do stolika.

- Lancz - sprostował Franek, ale wyjął z torby kolejny kubek i go napełnił.

- Dzięki, upał cholera! Pić się chce! - Rudy opróżnił go jednym łykiem.

- Szukam pana od rana. Coś rzadko jest pan teraz na rynku!

- Większy interes, więcej roboty, ale jestem, jestem. Jak nie zajrzę codziennie, to zaraz mnie z rynku wypchną. Nie można odpuścić ani dnia! - uśmiechnął się Franek.

- Wiem coś o tym! - zarechotał Rudy. - Wyskoczyłem na parę dni nad morze i już Łajza przerobił mnie na ładny szmal. Pół wora lizaków na lewo puścił, cwaniaczek skubany!

- To chyba teraz wysłałeś go na urlop, co?

- Ma ze trzy tygodnie na chirurgii..., ale ja nie o tym chciałem, panie Franku. Jest interes do pana.

- Interes zawsze dobra rzecz - Franek rozłożył ręce - ale wiesz, ja teraz trochę nieczasowy jestem. Gonię po okolicy od świtu do wieczora - posmarował grubo musztardą kawałki suchej kiełbasy i ze smakiem przeżuwał.

- O to mi właśnie chodzi, kupa ludzi siedzi nad jeziorami, nie każdy ma chęć po nasze lizaki aż do Mieszczna na rynek jechać, a pan i tak codziennie jest wszędzie... Daję 10 procent.

- Dwadzieścia - mruknął Franek, sięgając po makrelę w galarecie.

- No niech będzie piętnaście - Rudy wyciągnął rękę. Franek napełnił kubki. - Stoi, to podrzuć mi wieczorem...

- Mam przy sobie, panie Franiu - Rudy wyjął z bagażnika spory worek wypchany lizakami.

- Do wyboru do koloru, czerwone, żółte, miętowe...

- O, widzę interes kwitnie... - przy stoliku pojawił się na rowerze posterunkowy Kuciak, lepiej znany jako Śliwa.

Franek sięgnął po kolejny kubek. - Siadaj pan, panie posterunkowy, szklaneczka na orzeźwienie?

- Nie odmówię, zmachał się człowiek od rana - oparł rower o drzewo i przetarł chustką wnętrze służbowej czapki.

- Co ty Śliwa, nie masz co robić tylko za mną jeździć?! - Rudy nie wykazywał entuzjazmu.

- Oj Rudy, Rudy! Gdzie ja na tej kozie za tobą? Ogródków pilnuję, ważne się zrobiły! A przy okazji jak już cię widzę - Śliwa wprawnie przechylił kubek - możesz mi powiedzieć, jak sobie Łajza ręce połamał?

- Poślizgnął się na lizakach - mruknął Rudy.

- No to by się zgadzało - posterunkowy wyjął notatnik i coś zanotował - sam mi też tak powiedział. Muszę coś sobie zapisać, bo ta nowa Szeryfowa się czepia - usprawiedliwił z lekka niestosowną w tym gronie ciekawość.

- Poczepia się, poczepia i uspokoi - machnął ręką Rudy. - Stary Szeryf też się z początku czepiał, a w końcu dał sobie spokój.

- Rozsądny był człowiek - westchnął Buczko, rozlewając resztę Sofii. - Szkoda, że awansował.

- A pan co, panie posterunkowy, działek teraz pan pilnujesz? - zwrócił się do Śliwy.

- To pan nie wie, panie Franiu, że teraz działki najważniejsze w Mieszcznie? Jesienią wybory do zarządu, a chętnych aż szkoda gadać!

- Nie ma się co dziwić, najlepsza robota w całym mieście. I spokojna... - rozmarzył się Rudy.

- Ty Rudy sobie nie wyobrażaj - ostudził go Kuciak - sam Chruściel się będzie bił, Długal, Dyrektor, pan Leśniewski, pani Stasia też ma ochotę, paru młodziaków i nawet Styczeń, ten od zielonych osiołków! To się dziwicie, że pilnuję, żeby im ktoś interesu nie zwinął?

- No to w takim razie po jednym i do roboty, ktoś tu musi pracować - zakończył spotkanie Franek.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.08.09