Nie wiadomo, jak długo jeszcze konałby w męczarniach bocian ze złamanym skrzydłem, gdyby nie dwie kobiety ze Starych Kiejkut, które z pomocą członków rodziny złapały go i zawiozły do lekarza weterynarii. Wcześniej, przez kilka godzin, interweniowały w różnych instytucjach, ale bezskutecznie. W konsekwencji ciężko ranne zwierzę trzeba było uśpić.

Gehenna bociana

ZE ZŁAMANYM SKRZYDŁEM

W polskiej tradycji bociany otaczane są szczególną wręcz czcią. Panuje powszechne przekonanie, że ich obecność w wiejskich gospodarstwach przynosi szczęście i pożytek. Nie zawsze jednak ptaki te, podobnie jak inne dzikie zwierzęta, mogą liczyć ze strony ludzi na empatię i pomoc. Świadczy o tym przykład z minionego tygodnia. Przy drodze z Roman do Nowych Kiejkut przez długi czas stał bocian ze złamanym skrzydłem. Najprawdopodobniej potrącił go samochód. Nie wiadomo, ile godzin czy nawet dni zwierzę czekało na pomoc. Choć było doskonale widoczne z szosy, nikt nie zainteresował się jego stanem. Dopiero w środowe popołudnie ranny ptak zwrócił uwagę przejeżdżającego tamtędy syna pani Jadwigi ze Starych Kiejkut. - Najpierw zadzwonił na policję, skąd odesłano go do fundacji opiekującej się dzikimi ptakami w Bukwałdzie – relacjonuje pani Jadwiga. Okazało się jednak, że ośrodek w Bukwałdzie jest przepełniony, a do tego planuje remont, w związku z czym wstrzymał bezterminowo przyjmowanie ptaków. Tak zaczęło się kilkugodzinne szukanie instytucji, która zajęłaby się rannym zwierzęciem. Pani Jadwiga dzwoniła kolejno do pełniącego dyżur weterynarza, straży leśnej i straży pożarnej. Najczęstszą reakcją było odsyłanie do ośrodków zajmujących się dzikimi ptakami. W akcie desperacji zaczęła wydzwaniać po znajomych.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.