Andrzej Ciastek, jako przewodniczący zakładowej "Solidarności", w latach komunizmu walczył o lepsze zarobki dla pracowników szczycieńskiego Lenpolu. - Gierek jeździł i robił sobie zdjęcia przy łopacie, wszystko ładnie... A ja chciałem, żeby ci prości, jak to nazywał ówczesny establishment - "robole" mieli pieniądze na godne życie - mówi.

Za organizowanie strajków był internowany w zakładzie karnym w Iławie. Tam rozchorował się, w wyniku czego stracił zęby i obie nogi. Dziś ma żal, że wolna, odrodzona Polska krzywdzi takich jak on.

Gorycz zwycięstwa

Zagrażał bezpieczeństwu państwa

Gdy Jaruzelski ogłosił stan wojenny, Ciastek miał 38 lat.

- Wiedziałem, że po mnie przyjdą - wspomina. - Wieczorem nawet się nie rozebrałem. Leżałem na wersalce. Przyjdą po godzinie 22 - myślałem - to nie wpuszczam.

Przyszli po 21. Dwóch podporuczników i jeden cywil w baraniej czapce, który przedstawił się jako pracownik Lenpolu.

- Dzień dobry, zabieramy pana do wojska. Proszę się ubrać. Już na zewnątrz funkcjonariusze założyli mi kajdanki.

Na dole w nysce MO siedziało kilku zatrzymanych, wszyscy skuci. Z przodu czterech milicjantów z kałasznikowami. Samochód ruszył w stronę Olsztyna. W Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej Andrzej Ciastek otrzymał Decyzję nr 71:

"Uznając, że pozostawanie na wolności ob. Andrzej Ciastek (...) zagrażałoby bezpieczeństwu państwa i porządkowi publicznemu, przez to, że nawołuje do strajków i przeciwdziała władzy państwowej. (...)"

Walka o płace

W szczycieńskim Lenpolu zaczął pracować w roku 1970. Szybko zaczął walczyć o lepsze płace dla ludzi.

- Bywało niebezpiecznie - wspomina. - Raz zatrzymało mnie UB. Zawieźli na Komendę Milicji w Szczytnie i tam zaprowadzili do pomieszczenia z wyściełanymi na miękko ścianami. Za mną weszło dwóch takich byków. Jeden ze szramą na policzku - No - myślę - łomot, albo mnie i zabiją. - Ale w tym momencie ktoś ich zawołał, a mnie, na szczęście zwolnili.

Pod koniec epoki Edwarda Gierka w kraju zaczął się kryzys. Rozpoczęły się strajki.

- Nie było sensu robić dużych akcji. Rządowi zależało na pracy kopalń i hut. Nasz Lenpol nie był dla nich ważny. Robiliśmy tylko kilkugodzinne przestoje - mówi Ciastek.

Podczas jednego z takich protestów usłyszał od dyrektora: "Może być ten przestój, tylko proszę, aby przędzalnia pracowała, bo będą straszne koszty, związane z ponownym uruchomieniem linii."

- To ja mu mówię - opowiada dalej Ciastek - musi pan sam przekonać te kobiety, żeby pracowały.

W ten sposób udało się uzyskać wypłatę na czas. Przy galopującej wtedy inflacji pieniądz z dnia na dzień tracił na wartości.

Ciastek, jako przewodniczący związku zawodowego, sporządzał co miesiąc listę z wysokością premii dla pracowników i wieszał na tablicy ogłoszeniowej.

- Pretensję miał dyrektor - wspomina. - Nie może być tak, żeby wszyscy mieli po równo - mówił mi. Chciał, żebym pozmieniał. A ja przewidziałem, że tak będzie i zrobiłem na swojej liście dodatkowe rubryki. Jeżeli ktoś chce coś zmienić - powiedziałem dyrektorowi - to niech to zrobi i tam się wpisze. Poszło po mojej myśli.

Nie dali się pożegnać

Stan wojenny. Ponuro przemawia Jaruzelski w śnieżącym telewizorze Neptun. Orzeł na fladze przechylony, jak nad przepaścią. Czołgi na ulicach i żołnierze w czapkach uszankach. Oddech zamienia się w parę. ściemnia się szybko. Z gmachów UB wychodzą patrole... Pod którym domem pojawi się "suka"? Ktoś wygląda oknem, nagle dzwonek u drzwi. Strach.

- Wiedziałam, że go zabiorą - opowiada Emilia Ciastek. - Od początku stanu wojennego, albo i wcześniej, obserwowali nasz dom. Przychodzili, gdy męża nie było. Bałam się, bo wtedy ludzie mówili, że będzie wojna, rozstrzelania... Przez okna naszego domu widać było szkła lornetek, skierowane na nas.

Zachowanie UB-ków podczas zatrzymania Andrzeja Ciastka wspomina jako grzeczne, ale chłodne i wyniosłe. Gdy spytała, dokad zabierają jej męża, powiedzieli, że sami nie wiedzą.

- Nie dali mi się nawet pożegnać z rodziną - mówi Andrzej.

- Zostałyśmy w domu same. Ja i trzy córki - opowiada dalej Emilia. - Rano poszłam na milicję, ale tam w ogóle nie chcieli ze mną gadać. Przez półtora miesiąca nie wiedziałam nawet, czy mąż żyje. Sama musiałam prowadzić dom i wychowywać córki.

Szczycieńskie środowisko solidarnościowe zostawiło rodzinę internowanego przywódcy samą sobie. Ludzie się bali. Emilia tak wspomina ten pięciomiesięczny okres: - Byłyśmy całkowicie same. Ktoś nawet powiedział o takich jak mąż: "dobrze, że tych złodziei pozamykali." Jeździłam na milicję, na UB i gdzie się dało. Nikt nie chciał mi powiedzieć, gdzie jest Andrzej. Dopiero półtora miesiąca później, ktoś przechodził ulicą obok Emilii i tak, aby nikt nie widział, powiedział szeptem: - Jest w Iławie.

"Mandżur"

Zakład Karny. Kryminaliści siedzieli w przepełnionych celach, po kilkudziesięciu w jednej. Internowanym zapewniono wyższy komfort: 5 - 7 osób w celi. Andrzeja przeprowadzili przez jedne, potem drugie zasuwane drzwi, dziedziniec, płot z drucianej siatki ze zwojami drutu kolczastego na górze. Powoli coraz intensywniej dawał znać o sobie "kazionny" zapach, mieszanina tanich środków czyszczących i dezynfekujących i coś jeszcze.

Najbardziej śmierdział "mandżur", czyli przydzielone przez ogolonego na jeża magazyniera: dwa koce i prześcieradła, poszewka i poduszka w brudnoburym kolorze. Ciastek dostał jeszcze pastę do zębów i krem do golenia w brudnozielonych, plastikowych tubkach. Maszynkę, żyletkę, szczoteczkę do zębów i komplet plastikowych sztućców i naczyń. W końcu zamknęły się za nim grube drewniane drzwi celi.

Trzeba być grzecznym

- Brali nas czasami ubecy na rozmowy w tym więzieniu - opowiada Ciastek. - Przeważnie próbowali namówić do współpracy. Zdarzało się, że wyciągnęli kogoś z celi i spałowali. Mi się to nie przydarzyło.

Legalną rozrywką była możliwość pogrania w ping-ponga albo brydża w więziennej świetlicy, ale trzeba było być "grzecznym". Pozostali sami organizowali sobie czas wolny. Śpiewali piosenki Jacka Kaczmarskiego. Mieli też swój hymn o treści religijnej.

Były i bardziej wyszukane rozrywki. Niektórzy strzelali przez okna z zaimprowizowanych proc do WRON - przechadzających się ulicami funkcjonariuszy Wojskowego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Ktoś z internowanych miał "szperacz", czyli klucz do otwierania cel. Zdarzało się, że wypuszczał wszystkich na korytarz. Nie trwało jednak to długo, bo jak mówi pan Andrzej: - Robiło się "niebiesko" od klawiszy z pałami, którzy zaganiali wszystkich do cel. Razu jednego, przy okazji takiego wyjścia z celi, dwóch internowanych przebrało się w czarne garnitury i krawaty i udawali kontrolę z UB. Stawiali "klawiszy" "na baczność" i straszyli administrację. W końcu ktoś poprosił ich o dokumenty...

Co jakiś czas zwalniano grupę internowanych do domu, nikt nie wiedział kiedy. Gdy ktoś z internowanych pytał, kiedy go zwolnią, słyszał zwykle: - Będziesz grzeczny, to wyjdziesz.

Po pięciu miesiącach od internowania w drzwiach celi Andrzeja Ciastka pojawił się klawisz i powiedział do niego: - Pakuj mandżur, wychodzisz

Wyszło pół człowieka

- Przeraziłam się, gdy go zobaczyłam - opowiada Emilia. - Zawsze był z niego kawał chłopa.

To były komandos - dodaje z dumš - a tam strasznie schudł i stracił wszystkie zęby.

Krótko przed aresztowaniem Andrzej Ciastek zachorował na zapalenie dziąseł. W leki zaopatrzyć się już nie zdążył. W więzieniu dostał paradontozy.

Na dodatek ujawniła się cukrzyca. - Mąż na jakis czas stracił wzrok - mówi Emilia.

Po wyjściu z więzienia, wrócił do zakładu. Dyrektor Lenpolu chciał dać mu urlop, ale Ciastek nadal był przewodniczącym zdelegalizowanej już wtedy "Solidarności". Różnice zdań między związkiem a dyrekcją dotyczyły, podobnie jak i przed aresztowaniem, pieniędzy.

W tym okresie działalności nie spotykał się ze specjalnymi szykanami. Jednak z powodu cukrzycy jego stan zdrowia tak się pogorszył, że krótko po upadku komuny amputowano mu obie nogi powyżej kolan. Zapału jednak nie stracił:

- Gdybym miał te nogi, już bym siedział na Ukrainie i brał udział w wiecach poparcia dla Juszczenki.

Murzyn zrobił swoje...

Dziś Andrzej Ciastek jeździ po Szczytnie elektrycznym wózkiem inwalidzkim. Z trzeciego piętra znoszą go Jan Cybulski i Andrzej Myślak. Poznał ich w Lenpolu, gdy po internowaniu dalej przewodził tamtejszej "Solidarności". Do stycznia 2003 roku był na rencie inwalidzkiej. Najpierw dostał 1 500 000 starych złotych, ale zaraz potem zmniejszyli mu rentę o 1/3. W 2003 roku wystąpił z wnioskiem o emeryturę.

Są dwa sposoby wyliczenia, ile pieniędzy dostanie emeryt. Pierwszy: bierze się pod uwagę zarobki z 20 najkorzystniejszych lat pracy kandydata na emeryta. Drugi: zarobki 10 ostatnich lat pracy.

O tym, który sposób wybrać, decyduje przyszły emeryt.

- Mnie takiego wyboru nie dali - mówi pan Andrzej. - Teraz dostaję o ponad 300 złotych miesięcznie mniej niż mi się faktycznie należy, czyli niewiele ponad 1100 zł.

Studiujemy pisma, które pisał Ciastek do urzędów i sądów, oglądamy odpowiedzi urzędników. Nazbierało się tego już trzy solidne teczki. Jest tam między innymi odpowiedź Rzecznika Praw Obywatelskich, bo i tam zwrócił się pan Andrzej, gdy przegrał w sądach: "Prawomocny wyrok sądu jest wiążący dla Rzecznika..." - Równie dobrze mogli napisać; "Panie Ciastek, mamy pana w d..." - dodaje z przekąsem.

Do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie zwrócił się pan Andrzej z prośbą o poszerzenie wejścia do kuchni, bo jeżdżąc wózkiem obijał sobie łokcie i w jednym zbierała mu się woda. Odpowiedzi nie dostawał kilka miesięcy i w końcu zrobił to za własne pieniądze. Nie przyszło mu to lekko, bo nie licząc czynszu za mieszkanie, ponad 300 złotych miesięcznie wydaje na leki.

- Poprosiłem Centrum o refundację kosztów, jakie poniosłem - mówi Ciastek. - Odpowiedzieli mi, że daliby mi te pieniądze, gdybym nie zrobił przeróbki na własny koszt, bo teraz nie mogą.

Andrzej Ciastek tonie w pismach urzędowych. ZUS wyjaśnia, dlaczego dał mu o ponad 300 złotych emerytury mniej. Pan Andrzej pokazuje rozporządzenie ministra, według którego to on ma rację. Sądy przyznają rację ZUS-owi. Rzecznik praw obywatelskich umywa ręce.

- To nie tylko mój problem, bo tak w naszym kraju traktowany jest każdy szary obywatel.

- Żebym wiedział, że ta Polska taka będzie - przewala smutno stos papierów - w życiu bym się nie brał za "Solidarność".

Zbigniew Gorący

2004.12.08