Kwieciste schody

Na schodach domostwa państwa Koziołów, od strony ogrodu, stoi mnóstwo donic, doniczek i skrzynek. Rosną w nich najrozmaitsze kaktusiki oraz kaktusy - fot. 1.

Niby nie ma w tym nic aż tak nadzwyczajnego, ale... Jeden z gatunków kwitnie ostatnio na okrągło. Od początku lata nic, tylko obrzuca się kwieciem.

- Takiemu kaktusowi, chyba przez te upały, wydaje się, że rośnie na amerykańskiej pustyni, w swoich ojczystych stronach, więc kwitnie i kwitnie, bez końca - żartuje pan Władysław.

Nigdy dotąd nie zaobserwował tylu kwiatów naraz. W poprzednich latach kaktusy zakwitały, i owszem, ale od czasu do czasu - teraz to coś niesamowitego. Kiedy jedne kielichy opadną, a utrzymują się najwyżej dobę, zaraz pojawiają się nowe, po nich zaś następne. Pączków jest na kaktusach co niemiara, gdy wyrastają przybierają kształt fajki, co widać na kolejnym zdjęciu - fot. 2.

Są to kaktusy z rodzaju gymnokalicja, ale nie zdołaliśmy z panem Władysławem ustalić, jakiego gatunku, dość powiedzieć, że botanika wyróżnia ich bardzo wiele.

ZADZIWIAJĄCE ROŚLINY

Zasięgając nieco encyklopedycznej wiedzy o tych roślinach i ich rodzajach, nie przypuszczałem, że są aż tak ciekawe. Okazuje się, że w czasie upałów kaktusy mogą się nagrzewać powyżej temperatury powietrza, a wyrastając z nasiona, na początku, nie zawsze przypominają dorosły organizm. Bardzo powoli z młodej rośliny przekształcają się w postać coraz bardziej zbliżoną wyglądem do starszych.

Kaktusy nie posiadają w ogóle liści - te przekształciły się w kolce, natomiast łodyga stała się istnym zbiornikiem na wodę, a w dodatku jest zdolna do fotosyntezy.

Kwitną na ogół tylko w dzień i wtedy, gdy słońce bardzo mocno świeci - tutaj mamy rozwiązanie zagadki kaktusów państwa Koziołów, ich tak intensywnego kwitnienia w czasie upalnej i słonecznej pogody.

Pan Władysław, choć wie, że to nierealne, marzy o wyhodowaniu kaktusa z rodzaju saguaro, czyli takiego, który dość często występował w westernowym krajobrazie, jako że rośnie w Meksyku, dokąd uciekali wyjęci spod prawa bandyci ścigani przez dzielnych szeryfów - fot. 3.

Roślina ta osiąga 15 m wysokości, ale rośnie niezwykle wolno. W ciągu 10 lat wyrasta na wysokość, i tu uwaga - zaledwie 4 cm!!! Po kolejnych 30 latach ma już nieco ponad pół metra, ale później idzie jej z tym wzrostem już nieco szybciej. Aby dojrzeć i po raz pierwszy zakwitnąć potrzebuje "tylko" 55-60 lat, osiągając wówczas 2,5 m wysokości. Boczne ramiona wypuszcza zaś dopiero wtedy, kiedy ma blisko 100 lat!

RZEKOMA ZAWALIDROGA

Pani Bożena, mieszkanka osiedla Leyka, opowiedziała redakcji, jak to naraziła swe zdrowie na szwank, idąc ścieżką wiodącą przez bagna. Wypadkowi zaś była winna... płacząca wierzba.

- U wylotu ścieżki w ul. Leyka rośnie rozłożysta wierzba, której ulistnione konary zwisają prawie do ziemi. W związku z tym, aby nie zaplątać się w gałęzie, opuściłam szlak dla pieszych i przeszłam na ścieżkę rowerową. Ba, tam zaraz miałam kolizję z cyklistą - powiedziała "Kurkowi", pokazując liczne siniaki.

Hm, nim udamy się z pretensjami do UM, do komórki odpowiedzialnej za utrzymanie miejskiej zieleni, zapytując, czemu nie obcięto gałęzi, musimy rzecz sprawdzić na miejscu. Istotnie, u wylotu w ulicę Leyka, pośrodku ścieżki rośnie sobie rozłożysta wierzba - fot. 4.

Nie można jednak powiedzieć, aby jej konary zwisały aż do samej ziemi. Jak widać na zdjęciu (fot. 4), chłopczyk idący prawidłową stroną ma swobodne przejście i w żadne gałęzie się nie zaplącze. Stąd wniosek, że nie ma sprawy, ale czy na pewno?

Kolizja z rowerzystą jest tu bowiem bardzo prawdopodobna, tyle że z zupełnie innego powodu.

"Kurek", nie kryjąc swojej obecności, przez niedługą zresztą chwilę przyglądał się ruchowi rowerowo-pieszemu na ścieżce. Teraz uwaga, bo żaden pieszy w momencie, kiedy robiliśmy zdjęcia, nie szedł prawidłowo - fot. 5.

Dwie osoby oznaczone na fotografii literkami "A" i "C" jak gdyby nic maszerują sobie częścią wytyczoną tylko dla rowerów. Co gorsza, osobnik oznaczony literką "B", pozostając na czerwonym szlaku, toczy w najlepsze rozmowę ze znajomym (nie jest to dobrze widoczne, bo jego rozmówcę zasłania sylwetka "A") przez cały ten czas narażając się na potrącenie przez cyklistę.

Potem, jeśli ktoś by go najechał, będzie zapewne szukał przyczyny zdarzenia nie w gapiostwie i niestosowaniu się do przepisów, a w zwisających gałęziach i innej temu podobnej okoliczności.

DZIURA W KOLANIE

Uff, wielkie upały nareszcie minęły i przyszły tak upragnione deszcze. Dla kogo dobre, dla tego dobre, dla innego mogła to być zgoła nieszczęśliwa okoliczność, bo...

Właśnie w taki deszczowy dzień, 1 sierpnia około godziny siedemnastej pani Małgorzata B. wracała ul. Żeromskiego z pracy do domu na rowerze. Nie ujechała kilkudziesięciu metrów, a jadący z tyłu osobowy samochód lekko ją potrącił.

Rowerzystka, obawiając się poważniejszej kolizji, natychmiast skręciła ku krawężnikowi jezdni i wjechała w najbliższą kałużę.

Nagle łup! Koło wpadło w ukrytą pod wodą dziurę i pani Małgorzata wywinęła wraz z rowerem tyle efektownego, co bolesnego kozła. Upadając, jeszcze kątem oka zdołała zobaczyć, że samochód zamiast zatrzymać się, przyspieszył i tyle było go widać. Zniknął w strugach deszczu...

Pani Małgorzata leżała w kałuży, trudno było jej się podnieść, bo, jak zauważyła, w kolanie ma dziurę, no i znikąd pomocy.

Szybko jednak z pobliskiego warsztatu szklarskiego wybiegł właściciel i pomógł jej wstać. Przyniósł też bandaże i inne medyczne środki pierwszej pomocy, a także powiadomił policję oraz pogotowie.

Małgorzata B. szczęściem nie odniosła zbyt poważnych obrażeń - lekarz w pogotowiu opatrzył ranę i dał jej 8-dniowe zwolnienie.

Teraz poszkodowana głównie siedzi, bo nogę ma mocno obandażowaną - fot. 6.

Wskutek tego kończyna jest usztywniona i nijak dać choćby krok.

* * *

Pozostawiając policji ściganie kierowcy, który oddalił się z miejsca wypadku, zajmijmy się drugim winowajcą - ową dziurą w jezdni - fot. 7.

Przecież gdyby nie ona, pani Małgorzacie wywrotka by się nie zdarzyła, ergo nie byłoby okaleczenia kolana.

- Dziura tkwi tu od roku, albo i dłużej - mówi właściciel pobliskiego zakładu szklarskiego. Rowerzyści wpadali do niej nieraz i nieraz się wywracali, tyle że jak dotąd nic się nikomu nie stało.

Urząd Miejski jest zaskoczony - o dziurze, jak dotąd nikt z urzędników nie miał pojęcia.

- Mamy podpisaną umowę z firmą remontującą miejskie ulice. Jak wynika z zawartych w niej zapisów, remontujący zobowiązany jest do systematycznego monitoringu stanu nawierzchni i usuwania wszelkich zauważonych usterek - mówi inspektor Wiesław Kulas, dodając, że poleci natychmiastowe załatanie dziury, a przy okazji wyciągnie stosowne konsekwencje wobec opieszałej w działaniu firmy.

Choć nazajutrz wypadła wolna sobota, dziurę załatano - "Kurek" to sprawdził. Jednak wykrywanie ubytków w nawierzchniach miejskich ulic i ich łatanie, oględnie mówiąc, dalekie jest jeszcze od doskonałości.

2006.08.09