W minioną niedzielę miejska plaża w Pasymiu i przybrzeżna tafla lodowa jeziora Kalwa stały się areną największych w historii województwa ćwiczeń strażackich drużyn ratownictwa wodnego.

Na ratunek ofiarom lodowej kipieli

Ćwiczenia zorganizowała Wojewódzka Komenda Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie przy współudziale Specjalnej Grupy Płetwonurkowej z Katowic. Rozmaite sposoby ratowania trenowało 8 specjalistycznych grup wodno-nurkowych. Obok ekipy ze Szczytna znalazły się także zastępy z Elbląga, Giżycka, Bartoszyc, Olecka, Ostródy, Iławy i Olsztyna.

Niecodzienne manewry prowadzone na tak szeroką, niespotykaną dotąd skalę, przyciągnęły niemały tłumek ciekawskich. Zgromadzili się oni nie tylko na brzegu i molo, ale również na lodowej tafli, co doprowadziło do tego, że organizatorzy, zaniepokojeni zbyt wielką liczbą osób stojących na lodzie, musieli prosić je o zejście na brzeg. Mogła po prostu załamać się pokrywa lodowa i... aż strach pomyśleć, ćwiczenia przerodziłyby się w prawdziwą akcję ratunkową.

* * *

 

Warunki tego dnia były wyjątkowo ciężkie. Kilkunastocentymetrowa błotno-śniegowa breja zalegająca na lodzie, w której brodziło się powyżej kostek, także deszcz i podmuchy wiatru mocno utrudniały poruszanie się ratowników po tafli.

- Ale może to i lepiej - mówi "Kurkowi" Maciej Rokus szef specjalnej grupy płetwonurkowej z Katowic, dobry duch ćwiczeń.

- Ratownik powinien umieć dać sobie radę w każdych warunkach, a im te są gorsze w trakcie ćwiczeń, tym łatwiej będzie mu podczas prawdziwej akcji.

ŁÓDKA, DESKA, DRABINA LUB SANKI

Zwykle akcje ratunkowe na lodzie przeprowadza się korzystając z tego, co jest akurat dostępne pod ręką. Najczęściej będzie to łódka, drabina strażacka, zwykłe sanki, albo przypominające je specjalistyczne deski, które ostatnio wchodzą standardowo w skład wyposażenia strażackich drużyn ratownictwa wodnego.

Takie właśnie akcje ćwiczono przede wszystkim podczas pasymskich manewrów lodowych.

Pewną zazdrość strażaków ze Szczytna wywołało wyposażenie ekipy z Giżycka. Druhowie z tego miasta przyjechali do Pasymia nowoczesnym mercedesem z przebogatym ekwipunkiem.

- My mamy tylko lublina, ale nasze sanki, choć gabarytowo mniejsze, niewiele ustępują giżyckim, zaś akwalungi są równie nowoczesne, no i nie gorsze, o ile nie lepsze są umiejętności ratownicze naszych chłopaków - powiedział "Kurkowi" młodszy kapitan Zbigniew Stasiłojć, obserwujący ćwiczenia.

KOŃ RATOWNIK

Nie lada konsternacja zapadła wśród widowni, kiedy na lodzie pojawił się... koń. Dość niezwykły pomysł użycia tego zwierzęcia do akcji ratunkowej zaproponował szef specjalnej katowickiej grupy płetwonurków Maciej Rokus. Kiedy w trudnych warunkach, choćby takich, jakie panowały w trakcie ćwiczeń, osamotniony ratownik, ba, nawet dwóch miałoby ogromne kłopoty z wyciągnięciem topielca z przerębla, zwykły gospodarski koń, może to zrobić bez specjalnego wysiłku i szybko, a przecież czas jest tutaj najważniejszy.

NIECODZIENNY POJAZD

Największą jednak atrakcją ćwiczeń był nie koń, a niezwykły pojazd mechaniczny - poduszkowiec, który przyjechał aż z Pisza. Dla tego rodzaju wehikułu nie ma w zasadzie złego podłoża ani nawierzchni. Swobodnie porusza się po lądzie, wodzie i lodzie. Ten ostatni może być dowolnie cienki, a poduszkowiec i tak utrzyma się, spiesząc z pomocą tonącym tam, gdzie nie zdołałby dotrzeć żaden człowiek.

Każdy przejazd poduszkowca po lodowej tafli jeziora Kalwa wzbudzał wielkie zainteresowanie, tak iż organizatorzy na zakończenie ćwiczeń zaproponowali kibicom darmowe przejażdżki. Chętnych było bardzo wielu.

MORSY

Kiedy ćwiczenia miały się już ku końcowi nie zabrakło także elementów nieco humorystycznych. Mimo zimna, deszczu i wszechobecnej wody (w butach, za kołnierzem i pod koszulą, itp.) humory ratownikom dopisywały. Członkowie specjalnej śląskiej grupy płetwonurków postanowili udowodnić widowni, że hart ducha i odpowiednia kondycja, wystarczy do tego, aby wykąpać się bez uszczerbku dla zdrowia w lodowatej kipieli i to pozostając jedynie w slipach, a także wydobyć się z przerębla o własnych siłach. Trzeba jednak dodać, że śląskie morsy podczas tej czynności pomagały sobie specjalistycznymi kolcami, których wszak zwykły człowiek nie nosi przy sobie na co dzień.

Marek J. Plitt

2006.02.22